Pozdrawiam Was serdecznie ciepło i jesniennie po dłuugiej przerwie.
Przerwa była długa, ale nie bezowocna. Trochę się u mnie działo, co można było obserwować na profilu Facebookowym.
Miałam 3 duże zlecenia na catering, m.in. na osiemnastkę na 80 osób oraz prowadziłam warsztaty kulinarne dla dzieci w ramach Dni Bliskości, które, z ankiet wiem, że były sporym sukcesem.
W każdym bądź razie od 1 listopada spicy-carrot officialnie przenosi się na własną domenę spicy-carrot.com
Menu
▼
piątek, 10 listopada 2017
czwartek, 14 września 2017
(bezglutenowy) Tort bezowy z kokosem i czekoladą
Tort ten ostatnio robiłam już kilka razy.
Po raz pierwszy - na swoje imieniny. I tak nikt nigdy do mnie nie przychodzi, więc nawet jakby nie wyszedł nie byłoby spektakularnej klapy. A wymówka do zrobienia tortu jest :).
Gdy się okazało, że jednak wyszedł pyszny, postanowiłam zrobić go ponownie na urodziny dzieci, jako jeden z tortów. Urodziny miały być łączone, więc planowo miały być również dwa torty - drugi, standardowo zamówiony u naszej koleżanki, a potrzebowałam jeszcze czegoś bezglutenowego dla części gości. Goście jednogłośnie stwierdzili, że ten jest lepszy w smaku, bo nie aż tak słodki w porównaniu z tym tradycyjnym.
Trzeci raz robiłam go po raz kolejny na wizytę dziadków z okazji urodzin dzieciaków w domu. I tu również był zachwalany.
Także po takich długaśnych testach z czystym sercem mogę Wam go również polecić.
Pomimo bezy tort wychodzi nie przesadnie słodki. Właśnie brak cukru w kremie niweluje słodycz bez. A co jest dodatkowym plusem, pracę nad nim można rozłożyć na kilka dni: jednego dnia upiec krążki bezowe, a drugiego przełożyć je kremem.
Skłaniki:
Ciasto:
Po raz pierwszy - na swoje imieniny. I tak nikt nigdy do mnie nie przychodzi, więc nawet jakby nie wyszedł nie byłoby spektakularnej klapy. A wymówka do zrobienia tortu jest :).
Gdy się okazało, że jednak wyszedł pyszny, postanowiłam zrobić go ponownie na urodziny dzieci, jako jeden z tortów. Urodziny miały być łączone, więc planowo miały być również dwa torty - drugi, standardowo zamówiony u naszej koleżanki, a potrzebowałam jeszcze czegoś bezglutenowego dla części gości. Goście jednogłośnie stwierdzili, że ten jest lepszy w smaku, bo nie aż tak słodki w porównaniu z tym tradycyjnym.
Trzeci raz robiłam go po raz kolejny na wizytę dziadków z okazji urodzin dzieciaków w domu. I tu również był zachwalany.
Także po takich długaśnych testach z czystym sercem mogę Wam go również polecić.
Pomimo bezy tort wychodzi nie przesadnie słodki. Właśnie brak cukru w kremie niweluje słodycz bez. A co jest dodatkowym plusem, pracę nad nim można rozłożyć na kilka dni: jednego dnia upiec krążki bezowe, a drugiego przełożyć je kremem.
Skłaniki:
Ciasto:
- 7 białek
- 3/4 szklanki jasnego cukru trzcinowego
- 130g gorzkiej czekolady
- 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
- szczypta soli
- ok. 80-100g wiórków kokosowych (z reguły sypię "na oko")
- 3 łyżki śmietanki kremówki
Krem:
- 250g schłodzonego serka mascarpone
- 300ml schłodzonej śmietanki kremówki 30%
- 50g gorzkiej czekolady startej na tarce o dużych oczkach
Do dekoracji:
- wiórki kokosowe
- orzechy laskowe podprażone na patelni i posiekane
Wykonanie ciasta:
- Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę. Stopniowo dodawać cukier, cały czas ubijając. Wsypać mąkę ziemniaczaną, a następnie wiórki kokosowe i delikatnie wymieszać łyżką. Dwie duże płaskie blachy (o wymiarach piekarnika) wyłożyć papierem do pieczenia. Na każdej z blach narysować 2 okręgi o średnicy 20cm (łącznie 4 blaty bezowe).
- Masę bezową podzielić na 4 części i ułożyć równomiernie na narysowanych okręgach. Piec około 50-60h w piekarniku nagrzanym do temperatury 140 stopni. Następnie przestudzić.
- Czekoladę połamać, roztopić w kąpieli wodnej razem z kremówką. Płynną posmarować równo blaty bezowe, odłożyć do zastygnięcia.
Wykonanie kremu:
- Śmietankę ubić na sztywno. Stopniowo dodawać serek mascarpone, mieszając całość łyżką. Dodać startą czekoladę i wymieszać. Krem podzielić na 4 części i posmarować grubą warstwą blaty bezowe.
- Złożyć tort, układając blaty na sobie. Udekorować posiekanymi i uprażonymi wcześniej na patelni orzechami i wiórkami kokosowymi. Ciasto schłodzić w lodówce przez kilka godzin. Kroić nożem z piłką.
Smacznego.
sobota, 26 sierpnia 2017
Krem orzechowo-czekoladowy ala Nutella
Co by tu zjeść na śniadanie?
Często zadaję sobie to pytanie nie tylko ja, ale też często zadają mi te pytanie dzieciaki.
Owsianki już mi się znudziły, a poza tym czasem, choć nie za często, odzywa się z tyłu głowy głosik: A może by tak coś słodkiego, takiego z... czekoladą :) by smakowało jak... nutella. Jeden ze smaków dzieciństwa. Nie powiem, że jedliśmy ją z bratem często, bo akurat nie. Bywała bardzo rzadko, bo i wcześniej nawet trudno było ją spotkać w sklepie.
Teraz już jej nie kupuję, choć czasem w sklepie zerkam tęsknym wzrokiem za tymi wszystkimi czekoladowymi masłami na półkach. Ale jak tyko biorę słoiki do ręki to ich skład mnie po prostu odrzuca. Potem przysięgam sobie w duchu, że zrobię w końcu nutellę, o takim składzie, że nawet najmłodsza Alicja będzie mogła zjeść.
I taką wersję jedliście na III targu śniadaniowym. Przepis pewnie pojawi się za jakiś czas na blogu.
A dzisiejsza wersja, jest być może trochę mniej zdrowa, bo na mleku krowim i z gorzką czekoladą, za to w konsystencji i smaku bardzo przypominająca sklepową nutellę. Powiedziałabym nawet, że to jej siostra bliźniaczka.
Składniki:
- 120g orzechów, ja użyłam włoskich (bo na laskowe jestem uczulona)
- ok. 100g gorzkiej czekolady (można użyć pół na pół: po 50g mlecznej i gorzkiej)
- szczypta soli
- 150ml mleka 3,2%
- 20g mleka w proszku
- Orzechy podprażyć na patelni. Wystudzić i zmielić na mąkę w młynku.
- Czekoladę połamać na malutkie kawałeczki i przełożyć do metalowej miski. W garnku wymieszać mleko z mlekiem w proszku, doprowadzić do wrzenia, zdjąć z ognia i zalać połamaną czekoladę. Mieszaninę ostudzić. Można dosłodzić miodem wg uznania (ja akurat nie dosładzam, bo stopień czekoladowej słodkości mi wystarczy).
- Orzechy połączyć z masą czekoladową. Ponownie zmiksować, aż krem będzie jednolity. Całość przelać do zamykanego pudełeczka lub słoika i wstawić na 3-4 godziny do lodówki. Po tym czasie krem jest gęsty i gotowy do spożycia.
Przepis pochodzi z książki "Pyszne poranki" Beaty Śniechowskiej, którą opisywałam tutaj.
niedziela, 13 sierpnia 2017
"Zdrowe lody" recenzja książki
Tekst ten piszę siedząc sobie w 40 stopniowym skwarze na działce teściów. Bujam się na hamaczku rozwieszonym pomiędzy drzewami i marzę o tym by się schłodzić. Choć przez chwilę. A najlepiej jakimiś pysznymi lodami o składzie, który po pierwszym rzucie oka nie przyprawiłby mnie o palpitację serca. Niestety tutaj, w szczerej głuszy, niedaleko puszczy takich nie uświadczysz. Są tylko cytrynowe rożki o smaku nie przypominającym mi żadnej cytryny jaką kiedykolwiek jadłam w życiu.
"Zdrowe lody" Christine Chitnis to książka na którą przypadkiem natrafiłam w empiku. Zerkała na mnie zaczepnie gdy szłam obok półki z promocjami do kasy. I muszę powiedzieć, że od razu mnie zaintrygowała. Raczej nie przez tytuł, ale przez lodową okładkę.
Myśl przewodnia tej książki jest prosta: spopularyzowanie mrożonych przysmaków przez zastosowanie w każdym przepisie świeżych wiejskich produktów - owoców, ziół, a nawet warzyw - i równoczesne wyeliminowanie rafinowanego cukru, sztucznych barwników i aromatów. Otrzymane mrożone desery są wyjątkowe, odświeżające, zdrowe i pełne czystego smaku.
Wiele przepisów jest zgodnych z zasadami kuchni wegańskiej, są też wśród nich takie, w których nie ma orzechów, nabiału, a w żadnym nie używa się rafinowanego cukru, zastępując go naturalnymi słodzikami.
Poza Empikiem "Zdrowe lody" Christine Chitnis można kupić również tutaj.
czwartek, 10 sierpnia 2017
Zupa botwinkowa z fetą
Powoli dojrzewam do myśli, by przenieść Spicy-Carrot na własną domenę. Powoli... :)
W zasadzie mam to w planach na następny miesiąc. To i jeszcze kilka rzeczy. Między innymi podwójne urodziny moich starszaków.
Odstęp między urodzinami Oli i Artka to dwa tygodnie więc w tym roku postanowiłam zrobić jedną większą imprezę. Tym bardziej, że większość znajomych mają tych samych. Także ostatnio czas leci mi na obmyślaniu menu - tym bardziej, że mamy zamiar zaprosić trochę dzieciaków z Akacji (dieta bezmleczna i bezglutenowa).
Mam nadzieję, że efektami i ewentualnymi przemyśleniami będę mogła podzielić się z Wami na blogu.
A ostatnio znowu do łask wróciły u nas zupy. Tak się dzieje za każdym razem jak którekolwiek z moich dzieci jest na etapie rozszerzania diety.
Tym razem padło na Alicję. A, że sezon botwinkowy w pełni. Szkoda nie skorzystać. Mam w planach też trochę jej pomrozić.
Składniki:
W zasadzie mam to w planach na następny miesiąc. To i jeszcze kilka rzeczy. Między innymi podwójne urodziny moich starszaków.
Odstęp między urodzinami Oli i Artka to dwa tygodnie więc w tym roku postanowiłam zrobić jedną większą imprezę. Tym bardziej, że większość znajomych mają tych samych. Także ostatnio czas leci mi na obmyślaniu menu - tym bardziej, że mamy zamiar zaprosić trochę dzieciaków z Akacji (dieta bezmleczna i bezglutenowa).
Mam nadzieję, że efektami i ewentualnymi przemyśleniami będę mogła podzielić się z Wami na blogu.
A ostatnio znowu do łask wróciły u nas zupy. Tak się dzieje za każdym razem jak którekolwiek z moich dzieci jest na etapie rozszerzania diety.
Tym razem padło na Alicję. A, że sezon botwinkowy w pełni. Szkoda nie skorzystać. Mam w planach też trochę jej pomrozić.
Składniki:
1 mała cebula, 1 ząbek czosnku
2 litry bulionu warzywnego
- 1/2 kg botwinki z buraczkami
- świeży koperek
- 2 łyżki masła klarowanego
- sól, pieprz, sok z cytryny
- 80 ml śmietany
- 3-4 ziemniaczki średniej wielkości
- 1 łyżka mąki pszennej
- 200g sera feta do podania
- Cebulę i czosnek posiekać. W garnku rozgrzać masło klarowane i zeszklić na nim cebulę.
- Botwinkę dokładnie opłukać i drobno posiekać. Buraczki drobniutko pokroić tak aby ugotowały się w tym samym czasie co liście.
- Ziemniaki umyć, obrać i pokroić w kostkę. Dorzucić do cebuli i chwilę podsmażyć. Następnie zalać gorącym bulionem. Doprowadzić go wrzenia i gotować przez 15 minut.
- Włożyć posiekaną botwinkę i zagotować. Gotować do miękkości na umiarkowanym ogniu przez około 3 - 4 minuty.
- Śmietanę wymieszać z mąką i dwiema łyżkami zimnej wody, następnie stopniowo wlewać kilka łyżek zupy. Powoli przelać do garnka z zupą, zagotować, odstawić z ognia, doprawić do smaku solą, pieprzem i 1/2 łyżeczki soku z cytryny.
- Podawać z pokruszonym serem feta, z dużą ilością świeżego koperku.
Smacznego.
czwartek, 3 sierpnia 2017
Marchewkowy weekendownik #2
Jak już Wam wcześniej wspominałam na blogu miał pojawić się nowy cykl, a mianowicie raz w miesiącu pojawi się weekendownik. Jest to podpatrzone u Kasi z Worqshop krótkie podsumowanie najciekawszych rzeczy na jakie natknęłam się, oczywiście z dziedziny zbliżonej do kulinariów.
Pierwszy taki post ukazał się na blogu w maju, a dziś pora na kolejny odcinek.
1. Kaszki helpa
Jako, że Alicja osiągnęła już wiek 6 miesięcy i mało tego siedzi stabilnie bez podparcia (o raczkowaniu i śmiganiu po całym mieszkaniu nie wspomnę) zaczynamy powoli rozszerzać naszą dietę. Tak jak przy Arturze zamierzam jedzenie wprowadzać metodą BLW, tym bardziej, że widzę, że Młoda sama garnie się do jedzenia. Jest tylko jedno ale... czasem po prostu brak mi czasu, szczególnie z rana, by przygotować coś specjalnie dla niej.
I tak oto przyszły mi na pomoc kaszki Helpa, na które natknęłam się zupełnie przypadkiem śledząc poczynania na jednym z blogów o tematyce właśnie BLW. Szybko zamówiłam sobie trzy rodzaje do testów oraz jedną paczuszkę z pudrem owocowym.
Kaszki są kompletnie bez żadnych dodatków. Sam decydujesz jak bardzo chcesz by były słodkie oraz czy ugotujesz je na mleku czy nie. A jak tak to na jakim. Nie są szczególnie dedykowane dzieciom. Również dorośli i starsze dzieci, którzy cierpią na brak czasu mogą je sobie przyrządzać. Gotuje się je jedynie 3 minuty.
2. Koktajler Gorenje
Czytając majową "Kuchnię" zauważyłam ciekawą ofertę prenumeraty. Dla pierwszych 100 osób, do pełnej rocznej prenumeraty miał być dołączony koktajler marki gorenje. Pomyślałam spróboję, tym bardziej, że lubię ten magazyn. I tak go kupuję - w tym roku pojawiło się w nim dodatkowych kilka interesujących mnie działów, więc czemu nie. A mój stary blender kielichowy miał nieszczęśliwy wypadek po którym wyzionął ducha.
I udało się. Tydzień temu przyjechał koktajler. I jestem z niego mega, mega zadowolona. Od tygodnia robimy sobie codziennie rozmaite koktajle. Na razie testuję przepisy, bo nie wszystkie są udane (czytaj: nie wszystkie przychodzą akceptację moich dzieci).
Pojemniki mają po 0,6l. Myślę, że są idealne do zrobienia szybkiej przekąski do przedszkola dla 10 dzieci. Teraz zabieram je ze sobą na plac zabaw jako drugie śniadanie. Nawet trzymając Alicję na jednym ręku jestem w stanie złożyć sobie koktajl i go zblędować.
Koktajler można kupić tutaj.
3. mielone kalafiorowe z Jadłonomii
Na koniec proponuję Wam mielone kalafiorowe z Jadłonomii. Myślę, że wśród osób odżywiających się roślinnie nikomu nie muszę przedstawiać tego bloga.
Jeśli o mnie chodzi to ja wcale nie tęsknię za mięsnymi smakami. Nawet w czasach, gdy jadłam mięso nie cierpiałam mielonego. Czułam się po nim strasznie ociężała. Stąd się też brała moja niechęć do gołąbków serwowanych bardzo często w moim domu rodzinnym.
Ale wersja kalafiorowa? Pycha. Na następnym targu śniadaniowym, który odbędzie się za rok spodziewajcie się spotkać na moim stanowisku burgerów z tą wersją kotletów.
Zresztą, być może spotkacie nas 10 września na Kiermaszu Zdrowej Żywności w Czarnej Białostockiej.
Pierwszy taki post ukazał się na blogu w maju, a dziś pora na kolejny odcinek.
1. Kaszki helpa
Jako, że Alicja osiągnęła już wiek 6 miesięcy i mało tego siedzi stabilnie bez podparcia (o raczkowaniu i śmiganiu po całym mieszkaniu nie wspomnę) zaczynamy powoli rozszerzać naszą dietę. Tak jak przy Arturze zamierzam jedzenie wprowadzać metodą BLW, tym bardziej, że widzę, że Młoda sama garnie się do jedzenia. Jest tylko jedno ale... czasem po prostu brak mi czasu, szczególnie z rana, by przygotować coś specjalnie dla niej.
I tak oto przyszły mi na pomoc kaszki Helpa, na które natknęłam się zupełnie przypadkiem śledząc poczynania na jednym z blogów o tematyce właśnie BLW. Szybko zamówiłam sobie trzy rodzaje do testów oraz jedną paczuszkę z pudrem owocowym.
Kaszki są kompletnie bez żadnych dodatków. Sam decydujesz jak bardzo chcesz by były słodkie oraz czy ugotujesz je na mleku czy nie. A jak tak to na jakim. Nie są szczególnie dedykowane dzieciom. Również dorośli i starsze dzieci, którzy cierpią na brak czasu mogą je sobie przyrządzać. Gotuje się je jedynie 3 minuty.
2. Koktajler Gorenje
Czytając majową "Kuchnię" zauważyłam ciekawą ofertę prenumeraty. Dla pierwszych 100 osób, do pełnej rocznej prenumeraty miał być dołączony koktajler marki gorenje. Pomyślałam spróboję, tym bardziej, że lubię ten magazyn. I tak go kupuję - w tym roku pojawiło się w nim dodatkowych kilka interesujących mnie działów, więc czemu nie. A mój stary blender kielichowy miał nieszczęśliwy wypadek po którym wyzionął ducha.
I udało się. Tydzień temu przyjechał koktajler. I jestem z niego mega, mega zadowolona. Od tygodnia robimy sobie codziennie rozmaite koktajle. Na razie testuję przepisy, bo nie wszystkie są udane (czytaj: nie wszystkie przychodzą akceptację moich dzieci).
Pojemniki mają po 0,6l. Myślę, że są idealne do zrobienia szybkiej przekąski do przedszkola dla 10 dzieci. Teraz zabieram je ze sobą na plac zabaw jako drugie śniadanie. Nawet trzymając Alicję na jednym ręku jestem w stanie złożyć sobie koktajl i go zblędować.
Koktajler można kupić tutaj.
3. mielone kalafiorowe z Jadłonomii
Na koniec proponuję Wam mielone kalafiorowe z Jadłonomii. Myślę, że wśród osób odżywiających się roślinnie nikomu nie muszę przedstawiać tego bloga.
Jeśli o mnie chodzi to ja wcale nie tęsknię za mięsnymi smakami. Nawet w czasach, gdy jadłam mięso nie cierpiałam mielonego. Czułam się po nim strasznie ociężała. Stąd się też brała moja niechęć do gołąbków serwowanych bardzo często w moim domu rodzinnym.
Ale wersja kalafiorowa? Pycha. Na następnym targu śniadaniowym, który odbędzie się za rok spodziewajcie się spotkać na moim stanowisku burgerów z tą wersją kotletów.
Zresztą, być może spotkacie nas 10 września na Kiermaszu Zdrowej Żywności w Czarnej Białostockiej.
piątek, 21 lipca 2017
Przepisy z bobem i kalafiorem
Mamy teraz pełnię sezonu na bób oraz kalafior, w związku z czym postanowiłam przypomnieć Wam przepisy na te warzywa jakie do tej pory pojawił się na moim blogu.
Bób i kalafior łatwo się mrozi, więc warto wykorzystać ten okres na uzupełnienie swoich zapasów przed zimą. Ten sezon był kiepski jeśli chodzi o truskawki i jagody. Praktycznie tych owoców nie było, także w tym roku do zamrażarki trafi u nas więcej warzyw: botwiny, bobu i kalafiora.
Bób i kalafior łatwo się mrozi, więc warto wykorzystać ten okres na uzupełnienie swoich zapasów przed zimą. Ten sezon był kiepski jeśli chodzi o truskawki i jagody. Praktycznie tych owoców nie było, także w tym roku do zamrażarki trafi u nas więcej warzyw: botwiny, bobu i kalafiora.
Chrupiąca sałatka z kalafiorem i ogórkami małosolnymi |
Curry z kalafiorem i ananasem |
Pikantna pasta z bobu |
Krupnik z bobem, pieczarkami i dymką |
Sałatka z kaszą pęczak, bobem i granatem |
wtorek, 18 lipca 2017
Białkowa pasta z czerwonej soczewicy
Lato to dla mnie okres imprezowy. Szczególnie tego roczne lato.
Za dwa tygodnie czekają mnie chrzciny Alicji. Wcześniej jeszcze moje imieniny, a później podwójne urodziny moich starszych dzieci.
I prawie zapomniałam o kolejnych urodzinach bloga. Zawsze obiecuję sobie, że stworzę coś wyjątkowego z tej okazji. Jakiś tort może. Najlepiej bezglutenowy. Tak bym miała przetestowany przepis na dobry i smaczny tort gdy się zbliżą urodziny moich dzieci. Wiem przecież, że coraz więcej gości, którzy do nich przyjdą, szczególnie w tym roku mają uczulenie na gluten. I zawsze jakoś brak mi na to czasu.
W tym roku mija mi właśnie piąta, prawie okrągła rocznica prowadzenia bloga (samego blogowania to może nie, bo wcześniej prowadziłam jeszcze bloga o innej tematyce).
Może zatem ktoś z Was podzieli się przepisem na jakiś smaczny i w miarę prosty (przetestuję może go najpierw na swoje imieniny) tort bezglutenowy?
A dziś na blogu serwuję Wam przepis na kolejną pastę, którą mogliście zajadać się w trakcie ostatniego Śniadania na trawie przy Operze.
Składniki:
Za dwa tygodnie czekają mnie chrzciny Alicji. Wcześniej jeszcze moje imieniny, a później podwójne urodziny moich starszych dzieci.
I prawie zapomniałam o kolejnych urodzinach bloga. Zawsze obiecuję sobie, że stworzę coś wyjątkowego z tej okazji. Jakiś tort może. Najlepiej bezglutenowy. Tak bym miała przetestowany przepis na dobry i smaczny tort gdy się zbliżą urodziny moich dzieci. Wiem przecież, że coraz więcej gości, którzy do nich przyjdą, szczególnie w tym roku mają uczulenie na gluten. I zawsze jakoś brak mi na to czasu.
W tym roku mija mi właśnie piąta, prawie okrągła rocznica prowadzenia bloga (samego blogowania to może nie, bo wcześniej prowadziłam jeszcze bloga o innej tematyce).
Może zatem ktoś z Was podzieli się przepisem na jakiś smaczny i w miarę prosty (przetestuję może go najpierw na swoje imieniny) tort bezglutenowy?
A dziś na blogu serwuję Wam przepis na kolejną pastę, którą mogliście zajadać się w trakcie ostatniego Śniadania na trawie przy Operze.
Składniki:
- 100g czerwonej soczewicy
- 100g marchewki
- 100g korzenia pietruszki
- 1 gałązka selera naciowego
- 1 cebula
- 1 duży ząbek czosnku
- sok i skórka otarta z 1 limonki lub 1/2 cytryny
- 3 łyżki oleju rzepakowego
- sól, pieprz, ostra papryka
- Czerwoną soczewicę ugotować (gotujemy ok. 20 minut). Marchewkę, pietruszkę oraz seler naciowy dokładnie umyć , osuszyć i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Cebulę i czosnek drobno posiekać. W rondku rozgrzać olej, dodać cebulę z czosnkiem i razem zeszklić. Następnie dodać starte warzywa i przesmażyć. Warzywa zalać pół szklanki wody, zmniejszyć ogień, przykryć i dusić ok. 15 minut.
- Do warzyw dodać ugotowaną soczewicę, doprawić solą, pieprzem oraz papryką. Zestawić garnek z ognia, lekko ostudzić i zmiksować za pomocą blendera (niezbyt dokładnie). Do tej masy dodać sok i skórkę z limonki i dokładnie razem wszystko wymieszać.
Smacznego.
Przepis pochodzi z książki Beaty Śniechowskiej "Smakowite poranki", którą ostatnio recenzowałam.
sobota, 8 lipca 2017
"Smakowite poranki" recenzja książki
Jak tylko zobaczyłam, że Beata Śniechowska wydała swoją nową książkę od razu trafiła ona na moją listę życzeń. Dobry Mikołaj przyniósł mi ją potem pod choinkę.
Być może zastanawiasz się drogi Czytelniku skąd znasz Beatę. Jeżeli tak jak ja uwielbiałeś oglądać Masterchef'a to kojarzysz ją właśnie z tego programu, którą to drugą edycję wygrała. Ze wszystkich zwycięzców tego programu najlepiej pamiętam właśnie ją oraz Dominikę Wójcik. Obie dziewczyny wykazywały się niebywałym talentem kulinarnym, niesamowitymi połączeniami smaków i właśnie dlatego kupując ich książki wiedziałam, że się nie zawiodę.
"Pyszne poranki" to jak podtytuł wskazuje 101 przepisów na smaczne i zdrowe śniadania. Dodałabym jeszcze przymiotnik inspirujące. Nawet bardzo. I bardzo bardzo zdrowe. Beata nie używa białego cukru, co akurat dla mnie jest bardzo ważne. W większości jej przepisów dania słodzone są po prostu bakaliami (rodzynki, daktyle).
Znajdziemy w śród nich m. in. szybie śniadania, których przygotowanie zajmie nam niewiele ponad 5 minut, kanapki, dania z jajkiem w roli głównej, coś dla dzieci (zdecydowanie polecam, przetestowałam już 3 z jej przepisów), czy drugie śniadanie na wynos.
Całość wydana pięknie. Jako fotograf bardzo często zwracam uwagę na zdjęcia w książkach, a te tutaj zdecydowanie zachęcają do wypróbowania przepisów.
Książkę można znaleźć tutaj.
Być może zastanawiasz się drogi Czytelniku skąd znasz Beatę. Jeżeli tak jak ja uwielbiałeś oglądać Masterchef'a to kojarzysz ją właśnie z tego programu, którą to drugą edycję wygrała. Ze wszystkich zwycięzców tego programu najlepiej pamiętam właśnie ją oraz Dominikę Wójcik. Obie dziewczyny wykazywały się niebywałym talentem kulinarnym, niesamowitymi połączeniami smaków i właśnie dlatego kupując ich książki wiedziałam, że się nie zawiodę.
"Pyszne poranki" to jak podtytuł wskazuje 101 przepisów na smaczne i zdrowe śniadania. Dodałabym jeszcze przymiotnik inspirujące. Nawet bardzo. I bardzo bardzo zdrowe. Beata nie używa białego cukru, co akurat dla mnie jest bardzo ważne. W większości jej przepisów dania słodzone są po prostu bakaliami (rodzynki, daktyle).
Znajdziemy w śród nich m. in. szybie śniadania, których przygotowanie zajmie nam niewiele ponad 5 minut, kanapki, dania z jajkiem w roli głównej, coś dla dzieci (zdecydowanie polecam, przetestowałam już 3 z jej przepisów), czy drugie śniadanie na wynos.
Całość wydana pięknie. Jako fotograf bardzo często zwracam uwagę na zdjęcia w książkach, a te tutaj zdecydowanie zachęcają do wypróbowania przepisów.
Książkę można znaleźć tutaj.
czwartek, 29 czerwca 2017
Pikantna pasta z bobu
Tydzień przygotowań do Weganskiego Śniadania na Trawie i już po imprezie.
Jeżeli Was tam nie było żałujcie. Składając swoje stanowisko jednogłośnie ze znajomymi uznaliśmy, że jest to najlepsza i zdecydowanie najfajniejsza impreza tego typu w lecie jaka odbywa się w Białymstoku. I nie chodzi tylko o to, że jedzenie schodzi nam w zastraszającym tempie. Że jeszcze wszystkiego nie wyłożyłam na stół, a już to co na stole leży znika w zaskakującym tempie.
To co lubię w tej imprezie to jej klimat. Ludzie rozkładający się z kocykami na trawie. Dzieci puszczające banki. Widząc te wszystkie berbecie wokół żałowałam, że nie zabrałam też swojej Alicji. Choć z drugiej strony mam też świadomość, że z nią byłoby nam jednak niezmiernie trudno.
W każdym bądź razie już dawno nie spotkałam tylu swoich znajomych w jednym miejscu. Dawno nie spotkałam też tylu swoich dawno niewidzianych znajomych. Ludzi, których twarze wciąż pamiętam, ale których imiona czasami jest mi ciężko sobie przypomnieć. I to również kocham w tej imprezie.
Dzięki niej nawiązuję nowe kontakty, ale również odnawiam i te stare, kiedyś utracone.
Dzięki niej otwierają się przede mną nowe możliwości, kiełkują nowe pomysły w głowie. I kto wie co dalej z nich urośnie.
A moje dzieciaki?
One również nawiązują nowe znajomości. Poznają nowych ludzi, inne dzieci. Stają się bardziej świadome i odpowiedzialne za swoje czyny.
Kto był na Śniadaniu na Trawie ten mógł spróbować na naszym stoiku kanapek z czterema pastami i dziś właśnie chciałabym zaprezentować Wam przepis na jedną z nich. Sądząc po tym, że Albert dwa razy musiał biegać po chleby domyślam się, że tak.
Składniki:
- 1/2 kg świeżego bobu
- 2 ząbki czosnku, rozgniecione
- szczypta mielonej ostrej papryczki chilli
- garść natki pietruszki (może być również koperek lub kolendra)
- 2 łyżki soku wyciśniętego z cytryny
- 1/3 oliwy z oliwek
- czerwona cebula
- sól, pieprz
- Bób gotuj ok. 10 minut tak by stał się miękki. Odcedź, odstaw, aby ostygł, następnie obierz ze skórek.
- Przełóż przygotowany bób do miski. Dodaj rozgniecione ząbki czosnku, natkę pietruszki, sok z cytryny i oliwę. Zmiksuj wszystkie składniki na gładką masę. Ja swoją pastę wstępnie zmiksowałam, a następnie przepuściłam przez wyciskarkę do owoców z wkładką do mielenia. Jeśli pasta wyda Ci się za gęsta możesz dolać 1-2 łyżki wody mineralnej.
- Cebulę obierz i posiekaj. Dodaj do pasty, wymieszaj. Przypraw solą i pieprzem.
Smacznego.
piątek, 23 czerwca 2017
III Targ Śniadaniowy
Serdecznie zapraszam Was na niedzielne 3 już śniadanie na trawie, które odbędzie się w Białymstoku w ramach Half-Way Festiwal. Tym razem będziemy jeść wegańsko.
A w związku z tym, że śniadanie ma być wegańskie postanowiłam przetestować kilka nowych przepisów. W trakcie przygotowań parę razy myślałam, że mój blender wyzionie ducha. Wyłączał się z przegrzania. Ale tam gdzie blender mnie zawodził wolnoobrotowa wyciskarka do soków świetnie się sprawdzała. Jeszcze mi się nie zdarzało aż tak mocno jej eksploatować. W każdym bądź razie jestem mega zadowolona z efektów.
I tak pomogła mi zrobić masło orzechowe. Teraz już wiem, że aby otrzymać idealne masło trzeba orzechy przepuścić przez nią nie, jak to do tej pory robiłam 4 razy, ale aż 6. Dopiero wtedy uzyskuje się idealną konsystencję masełka orzechowego. W każdym bądź razie to masło przebija smakiem i zdecydowanie ceną sklepowe.
Zastanawiacie się czym Was uraczę i w jakiej postaci podam Wam to masło orzechowe?
A więc, gdy zjawicie się w niedzielę będziecie mogli spróbować:
- dwa rodzaje sezamków
- chałwę słonecznikową
- pasztet z kaszy jaglanej i zielonej soczewicy z ketchupem z rabarbaru
- ciastka owsiane z żurawiną i sezamem
- scones z jabłkami i czekoladą na mące z maku
- czekoladowe brownie z masłem orzechowym
- batony energetyczne
- lemoniadę z rabarbaru
- chlebek z trzema rodzajami past (zieloną z bobu, pomarańczową z marchewki i czerwonej soczewicy, białą z pieczonego kalafiora oraz brązowe masełko daktylowo-orzechowe)
- i jak mi się uda to drożdżówkę ze śliwkami (nie zawsze mi wychodzi)
Po raz kolejny stwierdzam, że dobra organizacja to podstawa. Nabrałam o tym jeszcze bardziej przekonania po Wege Tygodniu, gdzie wydawało mi się, że zrobiłam niewiele. Przecież się nie narobiłam, nie padałam z nóg jak zwykle. Ale jak zaczęliśmy wystawiać rzeczy na stół okazało się, że jednak trochę tego jednak jest.
Tym razem postanowiłam zrobić podobnie. Rozplanowałam sobie prace na cały tydzień.
niedziela, 18 czerwca 2017
Zielony detoks - recenzja książki
Całkiem niedawno w moje ręce trafiła książką Zbigniewa T. Nowaka pod tytułem "Zielony detoks". Zainteresowała mnie szczególnie, że ciekawią mnie (być może mam to po swojej mamie) wszystkie naturalne metody wspomagania, czy raczej leczenia organizmu.
Książka opisuje 25 roślin leczniczych, niektórych egzotycznych, a część tak pospolitych i używanych na co dzień w naszej kuchni, że może nawet już nie pamiętamy, że mają one działanie pro zdrowotne.
A więc mamy tu opisy:
Książka opisuje 25 roślin leczniczych, niektórych egzotycznych, a część tak pospolitych i używanych na co dzień w naszej kuchni, że może nawet już nie pamiętamy, że mają one działanie pro zdrowotne.
A więc mamy tu opisy:
- aronii czarnoowocowej
- bakopa drobnolistnej
- borówki czernicy (czarnej jagody)
- czosnku pospolitego
- cebuli zwyczajnej
- cytryńca chińskiego
- głogu jedno i dwuszyjkowego
- porzeczki czarnej
- róży dzikiej i pomarszczonej
- różenieca górskiego
- rokitnika zwyczajnego
- winorośli właściwej
- wąkroty azjatyckiej
- tarczycy bajkalskiej
- żen-szenia prawdziwego
- żurawiny błotnej i amerykańskiej
Książka nie różniłaby się od innych gdyby zawierała jedynie same opisy wyżej wymienionych roślin. Każdy rozdział zawiera również historie, jak na przeciągu dziesięcioleci człowiek wykorzystywał te rośliny do samoleczenia i jak z tej wiedzy możemy korzystać dziś.
Zbigniew T. Nowak podaje genialnie proste receptury soków, naparów, nalewek, do stworzenia których nie potrzebna jest żadna tajemna wiedza.
Książka jest do kupienia tutaj.
poniedziałek, 12 czerwca 2017
Sałatka kartoflana z ogórkami małosolnymi
Zaczyna się mój ulubiony okres w roku.
Czas małosolniaczków, botwinki, młodej kapustki i całej gamy świeżych warzyw i owoców, których nie sposób tu wymienić. Zawsze, już chyba nie raz o tym wspominałam, mam dylemat " co jako pierwsze wziąć na ruszt". Człowiek chciałby się tym wszystkim nasycić, ale nie może.
Po prostu raj dla wegetarian i wegan. Choć nie powiem - zimowa kuchnia również ma swoje uroki.
Szkoda tylko, że jednak gruszek na naszej gruszy w tym roku nie będzie. Na wiosnę zaczęła kwitnąć, a potem przyszły przymrozki. A już się cieszyliśmy z dzieciakami, że będziemy mieć pierwsze owoce, zupełnie jak w naszej ulubionej lekturze o "Jabłonce Eli". A tu pech.
W sumie to nie jestem pewna czy w ogóle jej nie wymroziło, bo żadnego liścia więcej już nie wypuściła. Byłby to jeszcze większy pech.
A dziś przychodzę do Was z prostą, szybką i łatwą sałatką z moim ulubionym składnikiem. Uwielbiam zajadać ją siedząc wieczorem na balkonie.
Czas małosolniaczków, botwinki, młodej kapustki i całej gamy świeżych warzyw i owoców, których nie sposób tu wymienić. Zawsze, już chyba nie raz o tym wspominałam, mam dylemat " co jako pierwsze wziąć na ruszt". Człowiek chciałby się tym wszystkim nasycić, ale nie może.
Po prostu raj dla wegetarian i wegan. Choć nie powiem - zimowa kuchnia również ma swoje uroki.
Szkoda tylko, że jednak gruszek na naszej gruszy w tym roku nie będzie. Na wiosnę zaczęła kwitnąć, a potem przyszły przymrozki. A już się cieszyliśmy z dzieciakami, że będziemy mieć pierwsze owoce, zupełnie jak w naszej ulubionej lekturze o "Jabłonce Eli". A tu pech.
W sumie to nie jestem pewna czy w ogóle jej nie wymroziło, bo żadnego liścia więcej już nie wypuściła. Byłby to jeszcze większy pech.
A dziś przychodzę do Was z prostą, szybką i łatwą sałatką z moim ulubionym składnikiem. Uwielbiam zajadać ją siedząc wieczorem na balkonie.
Składniki:
- 4-5 ugotowanych w łupinie młodych kartofli
- 6 ogórków małosolnych
- młody por
- 4 dymki ze szczypiorkiem
- po 1/2 pęczka koperku i natki pietruszki
- 2 jajka na twardo
- łyżka majonezu
- 4 łyżki gęstej kwaśnej śmietany
- sól, pieprz
- Kartofle kroimy (ze skórką) w grube plasterki, ogórki w plasterki, pora (tylko białą część) w cienkie krążki. Pora przekładamy na sitko, oprószamy solą i zostawiamy, by zmiękł. Dymki razem ze szczypiorkiem drobno kroimy. Koper i natkę siekamy. Jajka siekamy jak najdrobniej.
- Majonez ucieramy ze śmietaną i jajkami, przyprawiamy solą i pieprzem, mieszamy z posiekaną zieleniną. W salaterce mieszamy pokrojone warzywa, na wierzch kładziemy kleksy sosu.
Smacznego.
Jeśli posmakowała Wam ta sałatka to z pewnością przypadnie Wam również wersja z kalafiorem do gustu. To takie moje letnie ulubieńce.
czwartek, 1 czerwca 2017
Bezglutenowe brownie z soczewicy
Dzisiejszy Dzień Dziecka świętowaliśmy w Akacji. Najpierw było wspólne szukanie składników do przygotowania czekolady, które jakiś chochlik zakopał w ogrodzie zostawiając nam jedynie mapę skarbów. Następnie dzieciaki zabrały się za przygotowanie słodkości. Było dużo odmierzania, mieszania no i oczywiście podjadania.
Szkoda, że nie widzieliście ich buziek. Były reklamą zachęcającą do spróbowania samą w sobie.
W każdym bądź razie czekolady już nie ma. Została zjedzona. :) Pozostało po niej jedynie wspomnienie smaku. Zamiast tego mam dziś dla Was przepis, kolejny przepis na brownie. I po raz kolejny jest to przepis z jakiegoś strączka. Tym razem na ruszt poszła soczewica.
Składniki:
Szkoda, że nie widzieliście ich buziek. Były reklamą zachęcającą do spróbowania samą w sobie.
W każdym bądź razie czekolady już nie ma. Została zjedzona. :) Pozostało po niej jedynie wspomnienie smaku. Zamiast tego mam dziś dla Was przepis, kolejny przepis na brownie. I po raz kolejny jest to przepis z jakiegoś strączka. Tym razem na ruszt poszła soczewica.
Składniki:
- 200g brązowej soczewicy
- 2 małe banany
- 3 jajka
- 30g kakao
- 4 łyżki miodu
- 3/4 łyżeczki sody
Polewa:
- nieduże awokado
- mały banan
- 3 łyżki kakao
- 2 łyżki melasy
- garść posiekanych pistacji
- Soczewicę gotujemy 45-50 minut do miękkości, odcedzamy i zostawiamy do ostygnięcia. Banany obieramy, jajka wbijamy do miseczki. Przekładamy wszystkie składniki ciasta do blendera i dokładnie miksujemy. Przekładamy do posmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą blaszki i pieczemy około godziny w 170 st.
- Na polewę miksujemy obrane awokado bez pestki z bananem, kakao i melasą. Smarujemy nią brownie i posypujemy pistacjami,
Smacznego.
sobota, 27 maja 2017
Weekendownik #1, czyli wegańskie sery i ciekawe przepisy u innych blogerów
Wraz z Nowym Rokiem, po 3 latach działalności postanowiłam ruszyć swojego bloga w troszkę inną stronę. Takie było przynajmniej założenie. Później urodziła się Alicja i wszystko stanęło w miejscu na moment (a przynajmniej teraz wydaje mi się, że był to moment, choć trwał on ponad 3 miesiące). Moim czasem zarządzał ktoś inny. Zresztą wciąż zarządza, ale teraz już przynajmniej Ala nie śpi na mnie, więc czasem uda mi się przysiąść przy komputerze.
Teraz, o ile sen mnie nie zmorzy wieczorami doszkalam się, rysuję i snuję plany. Nie wiem czy uda mi się zrealizować którekolwiek z moich Noworocznych postanowień, ponieważ mam wrażenie, że kolejny raz zbaczam z kursu i... zobaczę gdzie ten ciepły wiatr mnie zaprowadzi.
Jedną z nowości, jaką ostatnio postanowiłam wprowadzić (podpatrzone u Kasi z Worqshop) to weekendownik, w którym mam zamiar dzielić się z Wami pysznymi przepisami z innych blogów, które sama wypróbowałam oraz ciekawymi produktami i stronami związanymi w głównej mierze z żywieniem.
Dziś więc wita światło dzienne pierwszy post z cyklu Weekendownik, czyli polecajki. Także lecimy.
Teraz, o ile sen mnie nie zmorzy wieczorami doszkalam się, rysuję i snuję plany. Nie wiem czy uda mi się zrealizować którekolwiek z moich Noworocznych postanowień, ponieważ mam wrażenie, że kolejny raz zbaczam z kursu i... zobaczę gdzie ten ciepły wiatr mnie zaprowadzi.
Jedną z nowości, jaką ostatnio postanowiłam wprowadzić (podpatrzone u Kasi z Worqshop) to weekendownik, w którym mam zamiar dzielić się z Wami pysznymi przepisami z innych blogów, które sama wypróbowałam oraz ciekawymi produktami i stronami związanymi w głównej mierze z żywieniem.
Dziś więc wita światło dzienne pierwszy post z cyklu Weekendownik, czyli polecajki. Także lecimy.
1) serotonina, czyli wegańskie sery pleśniowe
Ostatnio w "Slowly veggie", które prenumeruję przeczytałam artykuł o grupce ludzi z Wrocławia, którzy zajęli się produkcją wegańskich serów pleśniowych. Generalnie nie jestem weganką, ani moje dzieci nie są uczulone na mleko (wręcz je uwielbiają, chociaż Młody uwielbia również to z kartonu - roślinne), ale idea wegańskich serów pleśniowych mnie zachwyciła i szczerze zainteresowała. Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że problem nietolerancji laktozy zatacza coraz większe kręgi. Widać to nawet w naszej zielonej kooperatywie, w której działamy. Ilość dzieci uczulonych na mleko krowie rośnie.
Fajnie, że powstają takie działania, że znajdują się pasjonaci, którzy mają pomysł i zapał, by coś z tym dalej zrobić. Bardzo chciałabym móc spróbować tych serów, jako, że sama kiedyś uwielbiałam "pleśniaki" (na razie ze względu na ciążę musiałam je odstawić), a wszystkie nowe smaki bardzo mnie ciekawią. Zastanawiam się jak mogą smakować sery na bazie soi albo orzechów nerkowca? Obstawiam, że są pyszne i mam nadzieję, że uda mi się sprowadzić je do naszej kooperatywy.
2) czekoladowy budyń z tofu z bloga ammniam.pl
To mój zdecydowany faworyt jeśli chodzi o ciekawe przepisy. Do tej pory przyzwyczaiłam się, że budyń, w zdrowszej wersji można zrobić jedynie z kaszy jaglanej. Nie powiem, Młody go uwielbia. Ale myślę, że ten przepis również podbił jego podniebienie. I ogromny plus za szybkość wykonania. Po prostu wrzucasz wszystko do blendera i włala.
Ostatnio czas stał się dla mnie towarem deficytowym - rano moim czasem rządzi Alicja. Często zdarza mi się jeść śniadanie bardzo późno (jak na mnie). Najpierw robię je dzieciakom, ogarniam kuchnię i z grubsza pokój, a dopiero później, jak już położę Alę na drzemkę przychodzi pora na mnie. Więc takie proste i do tego pyszne przepisy są dla mnie jak znalazł.
3) bajki z gałganków
Uwielbiam rzeczy handmade. Mają swój urok i duszę, a często też dają drugie życie przedmiotom. Sama przez długi czas szyłam i sprzedawałam przytulanki, głównie z własnych znoszonych dżinsów i bluzek, więc teraz jak widzę, że ktoś robi coś wyjątkowego to po prostu muszę się tym podzielić.
Ostatnio w czerwcowym numerze Weranda Country przeczytałam o Izabeli Gkagkanis, która szyje swoje przytulanki z różnych ubrań i zapewne nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że jej projekty są naprawdę niezwykłe. Przyciągają wzrok, przywracają miłe wspomnienia z dzieciństwa. Każda z maskotek na przyczepionej do niej etykiecie ma odręcznie wypisany skład - z ilu i jakich ubrań powstawała.
3) bajki z gałganków
Uwielbiam rzeczy handmade. Mają swój urok i duszę, a często też dają drugie życie przedmiotom. Sama przez długi czas szyłam i sprzedawałam przytulanki, głównie z własnych znoszonych dżinsów i bluzek, więc teraz jak widzę, że ktoś robi coś wyjątkowego to po prostu muszę się tym podzielić.
Ostatnio w czerwcowym numerze Weranda Country przeczytałam o Izabeli Gkagkanis, która szyje swoje przytulanki z różnych ubrań i zapewne nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że jej projekty są naprawdę niezwykłe. Przyciągają wzrok, przywracają miłe wspomnienia z dzieciństwa. Każda z maskotek na przyczepionej do niej etykiecie ma odręcznie wypisany skład - z ilu i jakich ubrań powstawała.
poniedziałek, 22 maja 2017
Placki z kaszy gryczanej z kurkami w śmietanie
Na reszcie przyszła wiosna, choć może powinnam powiedzieć lato. Za oknem kwitną bzy i kasztanowce. W ciągu tygodnia na działce u babci rozkwitły na różowo jabłonie.
Nasz balkon też się powoli zapełnia roślinkami. Wczoraj posadziliśmy niezapominajki przytargane z działki oraz bazylię cytrynową, pomidorki koktajlowe i papryczkę chilli. Dziś oglądałyśmy z Olą sadzonki kwiatowe na pobliskim ryneczku. Marzy mi się balkon z prawdziwego zdarzenia, ale wiem, że przy małym dziecku raczej nie dane mi będzie te marzenia (przynajmniej w tym roku) zrealizować. Na razie tworzę sobie namiastkę przyszłości. Sprawdzam i testuję.
Zastanawiam się czy dałoby się rzodkieweczki wyhodować w skrzynce na balkonie? Może ktoś z Was ma doświadczenia w takiej uprawie.
A przepisowo dziś dalej grzyby - już widać grzybowe dno w moim zamrażalniku. Jeszcze zostało mi trochę bobu do wyczyszczenia i owoców przed kolejnym sezonem. Także spodziewajcie się w najbliższej przyszłości bobowych eksperymentów. O ile wyjdą zjadliwe na pewno się nimi podzielę.
Składniki:
Placki:
Nasz balkon też się powoli zapełnia roślinkami. Wczoraj posadziliśmy niezapominajki przytargane z działki oraz bazylię cytrynową, pomidorki koktajlowe i papryczkę chilli. Dziś oglądałyśmy z Olą sadzonki kwiatowe na pobliskim ryneczku. Marzy mi się balkon z prawdziwego zdarzenia, ale wiem, że przy małym dziecku raczej nie dane mi będzie te marzenia (przynajmniej w tym roku) zrealizować. Na razie tworzę sobie namiastkę przyszłości. Sprawdzam i testuję.
Zastanawiam się czy dałoby się rzodkieweczki wyhodować w skrzynce na balkonie? Może ktoś z Was ma doświadczenia w takiej uprawie.
A przepisowo dziś dalej grzyby - już widać grzybowe dno w moim zamrażalniku. Jeszcze zostało mi trochę bobu do wyczyszczenia i owoców przed kolejnym sezonem. Także spodziewajcie się w najbliższej przyszłości bobowych eksperymentów. O ile wyjdą zjadliwe na pewno się nimi podzielę.
Składniki:
Placki:
- bulion grzybowy
- 10 dag kaszy gryczanej
- 5 czubatych łyżek sera wędzonego (użyłam korycińskiego wędzonego, jako, że to nasz ser regionalny)
- jajko
- sól
- świeżo mielony pieprz
- masło klarowane do smażenia
Sos:
- 35 dag kurek
- pęczek natki pietruszki
- 3 łyżki masła
- oliwa
- 1/2 czerwonej cebuli, obranej i pokrojonej w cienkie plasterki
- sól morska
- świeżo mielony czarny pieprz
- 150ml śmietany 12%
- cytryna
- Placki: kaszę gryczaną gotować w bulionie 20 minut, odsączyć. Kaszę wsypać do miseczki, ostudzić, dodać parmezan i jajko, przyprawić solą i pieprzem, dokładnie wyrobić. Na patelni rozgrzać masło klarowane i smażyć placki, nakładając kaszę łyżką. Smażyć z dwóch stron na złoto.
- Sos: natkę pietruszki opłukać, osuszyć, drobno posiekać, zachowując kilka całych listków. Masło włożyć do rozgrzanego rondla, a gdy tylko zacznie się topić, dodać trochę oliwy, wrzucić grzyby, cebulę pokrojoną w plasterki oraz szczyptę soli i pieprzu. Wymieszać i smażyć ok. 8 minut, aż cebula zmięknie, a kurki zaczną się przysmażać, przybierając intensywny kolor. Dodać posiekaną natkę pietruszki, a następnie wlać śmietankę, Podgrzewać, mieszając, przez kolejną minutę, aż sos się zagotuje. Dodać sporo soku z cytryny i ewentualnie doprawić solą i pieprzem.
- Placki ułożyć na talerzach, podawać z sosem grzybowym, posypane natką pietruszki lub koperkiem.
Smacznego.
wtorek, 16 maja 2017
Ciecierzyca duszona z ananasem
I już po Wege Targu. Miałam opisać swoje wrażenia jeszcze w niedzielę, ale nadrabiałam papierkowe zaległości z całego tygodnia. W sobotę zaś odsypiałam całe zmęczenie. Ogólnie ja na tego typu imprezach z reguły kipię energią, a po powrocie do domu czuję się jakby ktoś odciął mi zasilanie i najchętniej zapadłabym jak niedźwiedź w sen zimowy.
Sam piknik uważam za jeden z najfajniejszych w jakim do tej pory było mi dane wziąć udział. Pogoda dopisała. Ludzie również. Nawiązałam kilka ciekawych znajomości z których być może kiedyś coś wyniknie. To czas pokaże.
Miło wspominam między innymi rozmowę z mamą mojego kolegi ze studiów, akurat pojawiła się przy moim stanowisku. Chciała spróbować, czy domowej roboty chałwa może być tak samo dobra jak ta kupna. W ogóle dziwię się, że po tylu latach ta pani mnie poznała.
A to zdjęcie z białystokonline na którym razem z Al'em się załapaliśmy :)
Właśnie zorientowałam się, że na tym zdjęciu widać też Artka, który plątał się pomiędzy moimi nogami i wciąż pokazywał paluszkiem co to on by chciał zjeść. Straszny z niego łasuch.
A najmłodsza została w domu z babcia. Co 2-3 godziny śmigałam tylko na karmienie. W ogóle jestem z siebie (może to nie skromne, ale tak jest) bardzo zadowolona. Udało mi się przygotować wszystko co sobie założyłam i w sumie nie czuję tego zmęczenia przygotowań. Do tej pory zawsze było tak, że cały piątek poświęcałam na przygotowanie dosłownie WSZYSTKIEGO, a wieczorem padałam na twarz po to tylko by rano wstać i ruszyć na targ.
Tym razem było inaczej. Rozplanowałam sobie dokładnie co którego dnia muszę zrobić by się wyrobić. Specjalnie wybrałam sobie takie potrawy, które bez problemu mogły dłużej poleżeć. Pasztet tylko piekłam w czwartek, bo wiedziałam, że i tak jest lepszy jak poleży przynajmniej dzień w formie. A brownie robiłam na samym końcu.
Teraz będę przygotowywać się na 4 czerwca w Supraślu. Już powoli obmyślam kolejne menu i całościowy plan działania.
Składniki:
Sam piknik uważam za jeden z najfajniejszych w jakim do tej pory było mi dane wziąć udział. Pogoda dopisała. Ludzie również. Nawiązałam kilka ciekawych znajomości z których być może kiedyś coś wyniknie. To czas pokaże.
Miło wspominam między innymi rozmowę z mamą mojego kolegi ze studiów, akurat pojawiła się przy moim stanowisku. Chciała spróbować, czy domowej roboty chałwa może być tak samo dobra jak ta kupna. W ogóle dziwię się, że po tylu latach ta pani mnie poznała.
A to zdjęcie z białystokonline na którym razem z Al'em się załapaliśmy :)
Właśnie zorientowałam się, że na tym zdjęciu widać też Artka, który plątał się pomiędzy moimi nogami i wciąż pokazywał paluszkiem co to on by chciał zjeść. Straszny z niego łasuch.
A najmłodsza została w domu z babcia. Co 2-3 godziny śmigałam tylko na karmienie. W ogóle jestem z siebie (może to nie skromne, ale tak jest) bardzo zadowolona. Udało mi się przygotować wszystko co sobie założyłam i w sumie nie czuję tego zmęczenia przygotowań. Do tej pory zawsze było tak, że cały piątek poświęcałam na przygotowanie dosłownie WSZYSTKIEGO, a wieczorem padałam na twarz po to tylko by rano wstać i ruszyć na targ.
Tym razem było inaczej. Rozplanowałam sobie dokładnie co którego dnia muszę zrobić by się wyrobić. Specjalnie wybrałam sobie takie potrawy, które bez problemu mogły dłużej poleżeć. Pasztet tylko piekłam w czwartek, bo wiedziałam, że i tak jest lepszy jak poleży przynajmniej dzień w formie. A brownie robiłam na samym końcu.
Teraz będę przygotowywać się na 4 czerwca w Supraślu. Już powoli obmyślam kolejne menu i całościowy plan działania.
Składniki:
- 3 łyżki oleju słonecznikowego
- 2 słodkie białe cebule
- 70 dag ziemniaków
- 30 dag ugotowanej ciecierzycy
- duży ananas
- puszka pomidorów pelati
- 2 szklanki soku pomidorowego
- 1/2 łyżeczki przyprawy 5-ciu smaków
- sól, pieprz
- łyżeczka świeżo startego imbiru
- pęczek kolendry, posiekany
- garść orzechów ziemnych, prażonych, niesolonych
- Ananasa obieramy. Z połowy wyciskamy sok. Powinno być go ok. 3/4 szklanki. Pozostałą część owocu kroimy w małą kostkę.
- W garnku z grubym dnem rozgrzewamy olej i szklimy poszatkowane cebule. Ziemniaki obieramy i kroimy w średniej wielkości kostkę. Dorzucamy do cebuli i lekko podsmażamy. Dorzucamy ciecierzycę i kostki ananasa.
- Po ok. 5 minutach zalewamy pomidorami pelati oraz sokiem pomidorowym. Doprawiamy przyprawą 5 smaków, solą i pieprzem. Dusimy ok. 20 minut, dolewając - jeśli uznamy potrawę za zbyt gęstą - soku ananasowego.
- Pod koniec dodajemy imbir. Przed podaniem posypujemy obficie kolendrą i grubo posiekanymi orzechami.
Smacznego.