Menu

sobota, 26 sierpnia 2017

Krem orzechowo-czekoladowy ala Nutella

Co by tu zjeść na śniadanie?

Często zadaję sobie to pytanie nie tylko ja, ale też często zadają mi te pytanie dzieciaki.

Owsianki już mi się znudziły, a poza tym czasem, choć nie za często, odzywa się z tyłu głowy głosik: A może by tak coś słodkiego, takiego z... czekoladą :) by smakowało jak... nutella. Jeden ze smaków dzieciństwa. Nie powiem, że jedliśmy ją z bratem często, bo akurat nie. Bywała bardzo rzadko, bo i wcześniej nawet trudno było ją spotkać w sklepie.

Teraz już jej nie kupuję, choć czasem w sklepie zerkam tęsknym wzrokiem za tymi wszystkimi czekoladowymi masłami na półkach. Ale jak tyko biorę słoiki do ręki to ich skład mnie po prostu odrzuca. Potem przysięgam sobie w duchu, że zrobię w końcu nutellę, o takim składzie, że nawet najmłodsza Alicja będzie mogła zjeść.


I taką wersję jedliście na III targu śniadaniowym. Przepis pewnie pojawi się za jakiś czas na blogu.

A dzisiejsza wersja, jest być może trochę mniej zdrowa, bo na mleku krowim i z gorzką czekoladą, za to w konsystencji i smaku bardzo przypominająca sklepową nutellę. Powiedziałabym nawet, że to jej siostra bliźniaczka.






Składniki:

  • 120g orzechów, ja użyłam włoskich (bo na laskowe jestem uczulona)
  • ok. 100g gorzkiej czekolady (można użyć pół na pół: po 50g mlecznej i gorzkiej)
  • szczypta soli
  • 150ml mleka 3,2%
  • 20g mleka w proszku

  1. Orzechy podprażyć na patelni. Wystudzić i zmielić na mąkę w młynku.
  2. Czekoladę połamać na malutkie kawałeczki i przełożyć do metalowej miski. W garnku wymieszać mleko z mlekiem w proszku, doprowadzić do wrzenia, zdjąć z ognia i zalać połamaną czekoladę. Mieszaninę ostudzić. Można dosłodzić miodem wg uznania (ja akurat nie dosładzam, bo stopień czekoladowej słodkości mi wystarczy).
  3. Orzechy połączyć z masą czekoladową. Ponownie zmiksować, aż krem będzie jednolity. Całość przelać do zamykanego pudełeczka lub słoika i wstawić na 3-4 godziny do lodówki. Po tym czasie krem jest gęsty i gotowy do spożycia.
Przepis pochodzi z książki "Pyszne poranki" Beaty Śniechowskiej, którą opisywałam tutaj.

niedziela, 13 sierpnia 2017

"Zdrowe lody" recenzja książki

Tekst ten piszę siedząc sobie w 40 stopniowym skwarze na działce teściów. Bujam się na hamaczku rozwieszonym pomiędzy drzewami i marzę o tym by się schłodzić. Choć przez chwilę. A najlepiej jakimiś pysznymi lodami o składzie, który po pierwszym rzucie oka nie przyprawiłby mnie o palpitację serca. Niestety tutaj, w szczerej głuszy, niedaleko puszczy takich nie uświadczysz. Są tylko cytrynowe rożki o smaku nie przypominającym mi żadnej cytryny jaką kiedykolwiek jadłam w życiu.  


"Zdrowe lody" Christine Chitnis to książka na którą przypadkiem natrafiłam w empiku. Zerkała na mnie zaczepnie gdy szłam obok półki z promocjami do kasy. I muszę powiedzieć, że od razu mnie zaintrygowała. Raczej nie przez tytuł, ale przez lodową okładkę. 








Myśl przewodnia tej książki jest prosta: spopularyzowanie mrożonych przysmaków przez zastosowanie w każdym przepisie świeżych wiejskich produktów - owoców, ziół, a nawet warzyw - i równoczesne wyeliminowanie rafinowanego cukru, sztucznych barwników i aromatów. Otrzymane mrożone desery są wyjątkowe, odświeżające, zdrowe i pełne czystego smaku.

Wiele przepisów jest zgodnych z zasadami kuchni wegańskiej, są też wśród nich takie, w których nie ma orzechów, nabiału, a w żadnym nie używa się rafinowanego cukru, zastępując go naturalnymi słodzikami.

Poza Empikiem "Zdrowe lody" Christine Chitnis można kupić również tutaj.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Zupa botwinkowa z fetą

Powoli dojrzewam do myśli, by przenieść Spicy-Carrot na własną domenę. Powoli... :)

W zasadzie mam to w planach na następny miesiąc. To i jeszcze kilka rzeczy. Między innymi podwójne urodziny moich starszaków.

Odstęp między urodzinami Oli i Artka to dwa tygodnie więc w tym roku postanowiłam zrobić jedną większą imprezę. Tym bardziej, że większość znajomych mają tych samych. Także ostatnio czas leci mi na obmyślaniu menu - tym bardziej, że mamy zamiar zaprosić trochę dzieciaków z Akacji (dieta bezmleczna i bezglutenowa).

Mam nadzieję, że efektami i ewentualnymi przemyśleniami będę mogła podzielić się z Wami na blogu.



A ostatnio znowu do łask wróciły u nas zupy. Tak się dzieje za każdym razem jak którekolwiek z moich dzieci jest na etapie rozszerzania diety.

Tym razem padło na Alicję. A, że sezon botwinkowy w pełni. Szkoda nie skorzystać. Mam w planach też trochę jej pomrozić.

Składniki:

  • 1 mała cebula, 1 ząbek czosnku

  • 2 litry bulionu warzywnego
    • 1/2 kg botwinki z buraczkami
    • świeży koperek
    • 2 łyżki masła klarowanego
    • sól, pieprz, sok z cytryny
    • 80 ml śmietany
    • 3-4 ziemniaczki średniej wielkości
    • 1 łyżka mąki pszennej
    • 200g sera feta do podania

    1. Cebulę i czosnek posiekać. W garnku rozgrzać masło klarowane i zeszklić na nim cebulę.
    2. Botwinkę dokładnie opłukać i drobno posiekać. Buraczki drobniutko pokroić tak aby ugotowały się w tym samym czasie co liście.
    3. Ziemniaki umyć, obrać i pokroić w kostkę. Dorzucić do cebuli i chwilę podsmażyć. Następnie zalać gorącym bulionem. Doprowadzić go wrzenia i gotować przez 15 minut.
    4.  Włożyć posiekaną botwinkę i zagotować. Gotować do miękkości na umiarkowanym ogniu przez około 3 - 4 minuty.
    5. Śmietanę wymieszać z mąką i dwiema łyżkami zimnej wody, następnie stopniowo wlewać kilka łyżek zupy. Powoli przelać do garnka z zupą, zagotować, odstawić z ognia, doprawić do smaku solą, pieprzem i 1/2 łyżeczki soku z cytryny.
    6. Podawać z pokruszonym serem feta, z dużą ilością świeżego koperku. 
    Smacznego.

    czwartek, 3 sierpnia 2017

    Marchewkowy weekendownik #2

    Jak już Wam wcześniej wspominałam na blogu miał pojawić się nowy cykl, a mianowicie raz w miesiącu pojawi się weekendownik. Jest to podpatrzone u Kasi z Worqshop krótkie podsumowanie najciekawszych rzeczy na jakie natknęłam się, oczywiście z dziedziny zbliżonej do kulinariów.

    Pierwszy taki post ukazał się na blogu w maju, a dziś pora na kolejny odcinek.

    1. Kaszki helpa



     Jako, że Alicja osiągnęła już wiek 6 miesięcy i mało tego siedzi stabilnie bez podparcia (o raczkowaniu i śmiganiu po całym mieszkaniu nie wspomnę) zaczynamy powoli rozszerzać naszą dietę. Tak jak przy Arturze zamierzam jedzenie wprowadzać metodą BLW, tym bardziej, że widzę, że Młoda sama garnie się do jedzenia. Jest tylko jedno ale... czasem po prostu brak mi czasu, szczególnie z rana, by przygotować coś specjalnie dla niej.

    I tak oto przyszły mi na pomoc kaszki Helpa, na które natknęłam się zupełnie przypadkiem śledząc poczynania na jednym z blogów o tematyce właśnie BLW. Szybko zamówiłam sobie trzy rodzaje do testów oraz jedną paczuszkę z pudrem owocowym.

    Kaszki są kompletnie bez żadnych dodatków. Sam decydujesz jak bardzo chcesz by były słodkie oraz czy ugotujesz je na mleku czy nie. A jak tak to na jakim. Nie są szczególnie dedykowane dzieciom. Również dorośli i starsze dzieci, którzy cierpią na brak czasu mogą je sobie przyrządzać. Gotuje się je jedynie 3 minuty.

    2. Koktajler Gorenje



    Czytając majową "Kuchnię" zauważyłam ciekawą ofertę prenumeraty. Dla pierwszych 100 osób, do pełnej rocznej prenumeraty miał być dołączony koktajler marki gorenje. Pomyślałam spróboję, tym bardziej, że lubię ten magazyn. I tak go kupuję - w tym roku pojawiło się w nim dodatkowych kilka interesujących mnie działów, więc czemu nie. A mój stary blender kielichowy miał nieszczęśliwy wypadek po którym wyzionął ducha.

    I udało się. Tydzień temu przyjechał koktajler. I jestem z niego mega, mega zadowolona. Od tygodnia robimy sobie codziennie rozmaite koktajle. Na razie testuję przepisy, bo nie wszystkie są udane (czytaj: nie wszystkie przychodzą akceptację moich dzieci).

    Pojemniki mają po 0,6l. Myślę, że są idealne do zrobienia szybkiej przekąski do przedszkola dla 10 dzieci. Teraz zabieram je ze sobą na plac zabaw jako drugie śniadanie. Nawet trzymając Alicję na jednym ręku jestem w stanie złożyć sobie koktajl i go zblędować.

    Koktajler można kupić tutaj.


    3. mielone kalafiorowe z Jadłonomii


    Na koniec proponuję Wam mielone kalafiorowe z Jadłonomii. Myślę, że wśród osób odżywiających się roślinnie nikomu nie muszę przedstawiać tego bloga.

    Jeśli o mnie chodzi to ja wcale nie tęsknię za mięsnymi smakami. Nawet w czasach, gdy jadłam mięso nie cierpiałam mielonego. Czułam się po nim strasznie ociężała. Stąd się też brała moja niechęć do gołąbków serwowanych bardzo często w moim domu rodzinnym.

    Ale wersja kalafiorowa? Pycha. Na następnym targu śniadaniowym, który odbędzie się za rok spodziewajcie się spotkać na moim stanowisku burgerów z tą wersją kotletów.

    Zresztą, być może spotkacie nas 10 września na Kiermaszu Zdrowej Żywności w Czarnej Białostockiej.