Już po wszystkim, już zdążyłam ochłonąć a emocje opaść. I tylko jedna myśl ciśnie się do głowy: było wspaniale. Wystartowaliśmy (my jako spicy - carrot) z lekkim poślizgiem, bo jakże moglibyśmy inaczej (jak mi na czymś zależy to prawa Murfiego w moim przypadku zawsze działają :) być może dzięki temu zawsze jest o czym opowiadać). Dlatego też tym razem postanowiłam nie wkurzać się już od samego początku. Żywioł się tylko trochę denerwował, ale to raczej z nudy... nerwy się skończyły jak tylko znalazł sobie koleżankę do zabawy.
Tak naprawdę dopiero dziś zdałam sobie sprawę, że zrobiłam prawie 100 babeczek... i wszystkie zjedzono ze smakiem... cały dzień przestałam na nogach, ale poczułam to dopiero wieczorem...
Spotkałam masę dawno nie widzianych osób z którymi kiedyś albo pracowałam albo się uczyłam i to mnie naprawdę bardzo ucieszyło, tym bardziej, że z niektórymi zobaczyłam (i wymieniłam numerami telefonów) się po naprawdę wielu wielu latach (liceum chyba? z 10-15 lat). Poznałam również wiele nowych osób.
Tu można obejrzeć kilka zdjęć podkradzionych z gazety wyborczej. Na dwóch się nawet załapałam :).
Tu akurat Żywioł przyczłapał po łyk lemoniady rabarbarowej. Muszę powiedzieć, że termosy A. sprawdziły się znakomicie. (Są to dość specyficzne termosy, wybrane specjalnie pod picie yerby :) )
A tu się akurat rozpakowuję ze swoim stanowiskiem. Jak już wspomniałam miałam spory obsuw... głównie przez zwijanie rano wrapów, które rozeszły się w oka mgnieniu praktycznie...
Cały artykuł z gazety wyborczej można przeczytać tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz